• Klasyka literatury

Robert Burton, Anatomia melancholii (przeł. Michał Tabaczyński)

Czy jakakolwiek inna książka mogłaby otwierać zestawienie w roku 2020, który zmienił sposób naszego funkcjonowania w świecie? Robert Burton opublikował swoje opus magnum w roku 1621, nadając mu formę traktatu medycznego – „melancholia” odpowiada dzisiejszej „depresji klinicznej”. Jednak w istocie jest to dzieło filozoficzne, zbierające rozważania nad kondycją człowieka, jego emocjami i przyczynami, dla których popada w szaleństwo (profesor Tadeusz Sławek pisze, że przywołanych jest tu przeszło tysiąc autorów, co z kolei uczyniło Burtona ulubieńcem modernistów, zachwyconych tekstem utkanym z cytatów). Oryginalne dzieło Burtona to ponad 1200 stron, wydanie Korporacji Ha!art liczy sobie trzysta, w wyborze, opracowaniu i tłumaczeniu Michała Tabaczyńskiego (autora znakomitego eseju „Pokolenie wyżu depresyjnego”, wydanego rok temu, jeżeli ktoś czuje jeszcze w grudniu 2020 resztki optymizmu, to polecam tę lekturę, żeby ostatecznie się ich wyrzec). Z całego erudycyjnego dzieła wybrałam dla was jeden cytat, ku przestrodze. „Nic nie jest tak dobroczynne, by nie można tego zepsuć nadużyciem: nic się nie może równać ćwiczeniom (o ile są odpowiednio wykonywane), zachowującym kondycję ciała; nic nie jest tak szkodliwe jak one, gdy je uprawiać w nieodpowiednim czasie, ze zbytnią gwałtownością i w nadmiarze. Fernel za Galenem powtarza: „Zbyt dużo ćwiczeń i trudów zużywa ducha i materię oraz schładza ciało; przez to wiele humorów, z którymi Natura poradziłaby sobie i je usunęła z ciała, miesza się i uzłośliwia: a tak zajadowione szkodzą zarówno ciału, jak i duszy”. Uważajcie, kiedy otwarte zostaną siłownie!

Anatomia melancholii

 

Katherine Mansfield, Opowiadania (przeł. Magda Heydal)

Mansfield, kiedyś tłumaczona na polski, czytana i wydawana, nie jest dziś przesadnie rozpoznawalna – notatka w Wikipedii skupia się na ciekawostkach (wiersz napisany do Stanisława Wyspiańskiego, kochankowie i kochanki, sto funtów rocznie, które przez całe życie wypłacał jej ojciec), nie oferując w zasadzie analizy dorobku literackiego. Co symptomatyczne, pojawiają się w niej nazwiska pisarzy, którymi Mansfield się inspirowała (Wilde, Czechow), natomiast nie ma ani słowa o tych, na których wywarła wpływ. A należałoby tu umieścić chociażby Virginię Woolf, przyjaźniącą się z nowozelandzką pisarką, ale też pełną zazdrości o literacki talent i życie na obrzeżu konwenansów epoki, pozwalające na ujęcie w twórczości doświadczeń zróżnicowanych społecznie i klasowo. Masfield zmarła w wieku 34 lat na gruźlicę, ku rozpaczy Woolf, która zanotowała w dzienniku, że teraz nigdy nie uda jej się udowodnić Katherine, że jest lepszą od niej pisarką. Wydany przez Officynę zbiór oprócz przekroju twórczości oferuje znakomity esej Magdy Heydal poświęcony Mansfield.

Opowiadania okładka

  • Lekko i mądrze

David Sedaris, Calypso (przeł. Piotr Tarczyński)

„Calypso” to zbiór autobiograficznych szkiców, w których Sedaris opisuje swoją żyjącą rodzinę: trzy siostry, brata, ojca, zmarłą wiele lat temu matkę i najmłodszą siostrę, Tiffany, która popełniła samobójstwo. Sedarisowie niewątpliwie wpisują się w definicję słowa „ekscentrycy” – mocno ze sobą związani ale też dziko niezależni, wykonujący wolne zawody, zamożni, zdolni więc z pełnym zaangażowaniem oddawać się swoim dziwactwom. W „Calypso” możecie przeczytać o liście słów, które powinny zostać zakazane, o karmieniu skropuchy jaszczurowatej zamrożonym guzem (własnym), o uzależnieniu od opaski liczącej kroki, o wyrzucaniu na trawnik jedzenia dla lisów, o kwestiach łączących się z niskim wzrostem… Proza Sedarisa jest błyskotliwa, zabawna, skrząca się od ironii i pięknych zdań, ale nie da się przeoczyć faktu, że za uroczymi praktykami braci i sióstr skrywają się lęki i traumy. David nie umie rozmawiać z ojcem-republikaninem, krytycznie nastawionym do zawodowej działalności syna. Tematem tabu jest i był alkoholizm matki, który Sedaris widzi dopiero z oddalenia, spowodowanego najpierw wyprowadzką z rodzinnego domu, a potem stosunkowo wczesną śmiercią matki. Ramka rodzinnego zdjęcia ma w sobie zadry i wystające gwoździe. Kupowanie przedziwnych spodni i nocne zbieranie śmieci w przydrożnych rowach mogą przykryć rozpacz, ale jej nie zneutralizują.

calypso okładka

 

Rebbeca Maccai, Wierzyliśmy jak nikt (przeł. Sebastian Musielak)

Jest rok 1985. Yale i jego przyjaciele spotykają się na uroczystościach żałobnych Nico, młodego mężczyzny z ich kręgu. AIDS błyskawicznie zrujnowało organizm Nico, od diagnozy do śmierci minęło zaledwie sześć tygodni. Dla Yale’a to pierwszy zgon tak bliskiej osoby, naturalnej żałobie towarzyszy wrażenie, że jest to punkt zwrotny, moment, w którym pojawiają się bardzo zasadnicze pytania o społeczny i praktyczny wymiar choroby. Nico, wyrzucony przez rodziców z domu jako nastolatek, jako chory ponownie trafił pod ich wrogą kuratelę – jego partner, Terrence, jest oficjalnie obcy, nie może nawet uczestniczyć w pogrzebie. Gdyby nie młodsza siostra Nico, Fiona, od lat lojalnie wspierająca brata przeciwko rodzicom, nie miałby nawet szans na pożegnanie w szpitalu. Wirus rozwija się u kolejnych znajomych, borykających się z utratą pracy, brakiem ubezpieczenia zdrowotnego, brakiem wsparcia rodziny. Panika rozlewa się w dwóch kierunkach: społeczeństwo boi się gejów, geje boją się śmierci w samotności i upokorzeniu.
Autorka zaznacza w posłowiu, że korzystała z wielu źródeł, opisujących atmosferę tamtych lat, i to widać. Oprócz jednostkowej, melodramatycznej opowieści o konkretnym mężczyźnie i jego przyjaciołach, dostajemy wymowną panoramę problemów związanych z wybuchem epidemii HIV. A jeżeli kogoś mniej interesują wątki gejowskie, to ma tutaj romans, problemy na linii rodzice-dzieci, trochę szalonej, paryskiej bohemy (wątek Nory jest całkiem znaczący objętościowo) i zamach w klubie Bataclan.

Wierzyliśmy jak nikt

 

  • Wyższa półka i dalsze poszukiwania

Sigrid Nunez, Pełnia miłości (przeł. Dobromiła Jankowska)

Miażdżąca serce i mózg opowieść o odchodzeniu. Ciężko chora przyjaciółka narratorki prosi ją o pomoc: wie, że nie ma już nadziei na wyzdrowienie, nie chce umierać w szpitalu ani toczyć kolejnej „bohaterskiej walki” z rakiem, której oczekują od niej bliscy i znajomi. Ma tabletkę do eutanazji i postanawia z niej skorzystać, ale nie w samotności. Czy narratorka zgodzi się pojechać z nią do wynajętego domu nad morzem, na czas dłuższy lub krótszy, potrzebny do pożegnania się z życiem i połknięcia pigułki?
Problem z „Pełnią miłości” jest taki, że nie poddaje się łatwo streszczeniu: bo jeżeli napiszę o trudnej decyzji towarzyszenia bliskiej kobiecie w umieraniu, to popadnę natychmiast w banał. To niebezpieczeństwo widzi także narratorka Nunez, która po wewnętrznej burzy postanawia spełnić prośbę przyjaciółki. Chwile podniosłe przeplatają się w niej z banalnymi, a dramat z sitcomem, a jednocześnie jest to doświadczenie niezwykle głębokie, przebudowujące ich relację w momencie, który wydawałby się odpowiedni już tylko na domykanie spraw, a nie odkrywanie nowych wymiarów współ-bycia. Czy intelektualny sztafaż jest w stanie osłonić nagie lęki i emocje? Czy może tylko się w nim skrywamy, odsuwając na chwilę bezlitosne przerażenie? Nie obiecuję, że odetchniecie przy tej książce, ale ja poczułam się jednak wzmocniona faktem, że wszyscy walczymy i wszyscy polegniemy, ale niekoniecznie przegramy.

Pełnia miłosci

 

Maggie Smith, Argonauci (przeł. Kaja Gucio)

Autobiograficzny esej Maggie Nelson, za którego oś można uznać ciążę i macierzyństwo autorki, postrzegane przez pryzmat zmian cielesnych – jej własnych, ale także jej partnera, który w tym samym czasie poddaje się podwójnej mastektomii i zaczyna kurację testosteronem (Harry Dodge jest osobą o płynnej tożsamości genderowej).
Nelson porusza w „Argonautach” masę tematów: ojcostwo i macierzyństwo, stosunki z rodzicami, płeć, tożsamość seksualna i nie tylko, kwestie akceptacji społeczeństwa dla odmienności, kwestie regulacji prawnych, kultura queerowa, jej odrębność i przenikanie do mainstreamu, feminizm, kobiecość i męskość, wychowywanie dzieci, sztuka, życie naukowe i uniwersyteckie, fotografia i literatura… Wyliczanka może nie zachęcać – wygląda to, jakby Nelson napisała po prostu o wszystkim, co przyszło jej do głowy. Jednak jej wywód jest niezwykle uporządkowany, rygorystyczny, każdy element pasuje do pozostałych, podbudowuje je i naświetla. Jednocześnie – i naprawdę nie wiem, jak Nelson to wszystko godzi – „Argonauci” to książka wciągająca i wzruszająca na wielu poziomach.

Argonauci

  • Non-fiction

Patrick Philips, Korzenie we krwi. Czystki etniczne w Ameryce (przeł. Rafał Lisowski)

„Blood at the Root” to książka dokumentalna, której autor ze względu na wątek autobiograficzny skupia się na wyjątkowej historii hrabstwa Forsyth, leżącego na głębokim Południu Stanów Zjednoczonych w stanie Georgia, w którym nie ma praktycznie czarnych mieszkańców i „nigdy” ich nie było (w związku z czym mieszkańcy mogą z dumą mówić, że u nich nie ma problemów na tle rasowym, nękających inne południowe stany). Philips dociera do przerażającego, ukrytego-nie ukrytego mitu założycielskiego czystego rasowo hrabstwa. W 1912 roku w lesie niedaleko miasteczka znaleziono ciężko pobitą i zgwałconą białą osiemnastolatkę. O przestępstwo bez większych ceregieli oskarżono trzech czarnych robotników z pobliskiej farmy. Dwudziestotrzyletni mężczyzna zostaje wyciągnięty z więzienia i zlinczowany przez tłum, jego zmasakrowane zwłoki wiszą przez cały dzień na latarni na głównym placu miasta. Dwóch pozostałych oskarżonych zostaje skazanych  w szybkim procesie i powieszonych na oczach kilkutysięcznego tłumu, pomimo wyraźnego zalecenia sądu, by egzekucja odbyła się dyskretnie, tylko w otoczeniu najważniejszych urzędników i rodzin skazanych. W międzyczasie trwa „czyszczenie” Forsyth – biali jeźdźcy napadają w nocy na domy czarnych mieszkańców, składając propozycję nie do odrzucenia. Po pewnym czasie w Forsyth nie ma ani jednego czarnego mieszkańca, wypędzeni nigdy nie wracają, a chętnych do osiedlenia się w legendarnie wrogim wobec Afroamerykanów hrabstwie nie ma.
Philips naświetla wiele aspektów sprawy, pochyla się też z empatią nad losami poszczególnych rodzin zamieszanych w tę historię, zarówno białych, jak i czarnych, śledzi ich losy, gromadzi ustne świadectwa. Ogromną siłą książki są mocne (ale nie popadające w pornografię przemocy) opisy wydarzeń z 1912 roku i późniejszych, konsekwentne podążanie tropem zbrodni, pokazanie jej szerokich konsekwencji i nieprawdopodobnego wręcz oporu społeczności Forsyth wobec przyznania Afroamerykanom prawa do chociażby przebywania na ziemiach hrabstwa, o osiedlaniu się na nich nie wspominając.

Korzenie we krwi

 

Ronan Farrow, Złap i ukręć łeb. Szpiedzy, kłamstwa i zmowa milczenia wokół gwałcicieli (przeł. Anna Dzierzgowska, Sławomir Królak)

Książka Farrowa to relacja z reporterskiego śledztwa w sprawie tajemnicy poliszynela, jaką od lat była przemoc seksualna, której na rozmaitych poziomach dopuszczał się wobec kobiet Harvey Weinstein. Jak refren powraca zdanie: „Nic z tym nie zrobisz”. Nikt nie oskarży go otwarcie. Ofiary nie pokażą swoich twarzy. Media nie zajmą się tą sprawą. Prawnicy zniszczą ciebie i każdą osobę, która zaangażuje się po stronie skrzywdzonych. „Złap i ukręć łeb” pokazuje, że ten system można zdemontować dzięki olbrzymiej determinacji i odwadze. Największy ciężar koncentruje się na kobietach, które zmagając się z traumą i poczuciem winy („Dlaczego otworzyłam mu drzwi/dlaczego nie zrezygnowałam z pracy/dlaczego nie krzyczałam/dlaczego krzyczałam za krótko”) decydują się wystąpić z oskarżeniem, narażając się na standardowo głupie reakcje opinii publicznej („widocznie jej się to opłacało”) oraz zorganizowaną kampanię nienawiści i oszczerstw, którą – jak udowadnia Farrow – Weinstein organizował bez skrupułów i niemalże od niechcenia za pomocą dobrze opłacanych prawników, prawniczek, zaprzyjaźnionych potentatów medialnych i szpiegowskich think-tanków rodem z filmów o Jamesie Bondzie. Ale książka Farrowa nie jest o skrzywdzonych kobietach, chociaż autor oddaje im należny szacunek. Jest o mediach, które oczywiście, lubią sensacje, ale takie bezpieczne, w przypadku których nie naruszymy za bardzo porządku świata, należącego do białych, starych, bogatych mężczyzn, przyzwyczajonych do bezkarności. I to jest najbardziej szokujący aspekt książki Farrowa. Nie chodzi o to, że nikt nie wie. Chodzi o to, że nikogo to nie obchodzi, bo mamy oto świat, w którym panowie mogą robić co chcą, a panie są ładnymi ciałami, które zawsze można zamienić na inne ładne ciała, więc mają siedzieć cicho, niezależnie od tego, jak wysoko zaszły. Zawsze mogą spaść i potłuc sobie główki.
Napisałam powyżej, że „Złap i ukręć łeb” pokazuje, że system można obalić – ale jednocześnie jest to dowód na to, że właśnie nie bardzo. Trudno, żeby zadanie eliminowania seksualnych drapieżników spoczywało na barkach ich ofiar. Szalona odwaga kobiet upubliczniających przestępstwa Weinsteina to nie jest coś, czego można wymagać. Uprzywilejowana jest też pozycja Farrowa. Niczego nie ujmując determinacji, z jaką pilnuje tematu, hamowanego przez kolejnych przełożonych – jest Nazwiskiem, synem Mii Farrow i Woody’ego Allena, a więc osobą, którą stać materialnie i społecznie, na upór i odwagę.

Złap i ukręć łeb
 

Jodi Kantor, Megan Twohey, Powiedziała (przeł. Paulina Surniak, Adrian Stachowski)

U Kantor i Twohey - w przeciwieństwie do Farrowa - nie znajdziemy zbyt wielu osobistych wtrętów. Opowieść skupiona jest konsekwentnie wokół kobiet, które doświadczyły przemocy seksualnej i mechanizmów tuszowania przestępstw popełnionych przez Weinsteina i innych prominentnych panów, którym wszystko wolno. Nieodmiennie najbardziej fascynującym i podłym pomysłem jest ugoda finansowa, która nie pozwala kobietom mówić o tym, co je spotkało. Zgniły kompromis par excellence: pójście do sądu oznaczałoby długi i kosztowny proces, oparty najczęściej na słowach ofiary przeciwko słowom gwałciciela/molestatora (stąd tytuł: powiedziała. A on powiedział swoje, i jako wysoko postawiony mężczyzna mówił skuteczniej), plus wielokrotne powtarzanie krępujących detali, które następnie obrona będzie na wszystkie sposoby przeinaczać, sięgając też do prywatnego życia kobiety, aby podważyć jej wiarygodność. Niepewny wynik, ciągnąca się trauma. A ugoda, no cóż. Napastnik nie ponosi kary i dalej może polować, ale przynajmniej poszkodowana dostaje okrągłą sumkę na otarcie łez. Bardzo fajny system, witajcie w Stanach. Demaskowanie tego mechanizmu wymaga niebywałej odwagi kobiet, dziennikarek i ich przełożonych, bo każdemu grozi rujnujący finansowo i zawodowo pozew.
Surowa, rzetelna narracja z dziennikarskiego śledztwa, obie książki najlepiej wchłonąć w komplecie.

powiedziała

 

David Attenborough, Dalsze przygody młodego podróżnika (przeł. Adam Tuz)

David Attenborough to człowiek-instytucja i uważam, że po śmierci powinien zostać złożony w Globalnym Banku Nasion na Svaldbardzie - może przyszłe pokolenia będą umiały go ożywić i nadal cieszyć się jego erudycją i brytyjskim urokiem. Jestem zachwycona faktem, że Prószyński zainwestował w drugi tom jego autobiograficznej opowieści o czasach, kiedy na Ziemi nadal pozostawały jeszcze miejsca nieskażone cywilizacją i do nich właśnie docierał młody Attenborough, zatrudniony w telewizyjnym programie „Zoo Quest”. Jego podstawowym zadaniem było nagrywanie relacji przyrodniczych, a także chwytanie dzikich zwierząt, które trafiały do londyńskiego ogrodu zoologicznego - taki angielski Tomek Wilmowski, tylko mniej zarozumiały. We wstępie autor zauważa, że są to praktyki, na które dziś patrzymy już z przerażeniem, ale wtedy były w pełni akceptowane. Lubię u Attenborougha szczerość, która nie pozwala mu na cenzurowanie dawnych przy jednoczesnym poszanowaniu dzisiejszych standardów: zaznacza na przykład, że niektóre fragmenty, opisujące rytuały rdzennych mieszkańców Australii, zostały usunięte, ponieważ wyjawianie takich tajemnic jest sprzeczne z ich kulturą i o ile kiedyś nikt się tym nie przejmował, dzisiaj należy podejść do sprawy z pełną powagą. I tak w opowieści przyrodnika zostaje masa klimatycznych szczegółów: na przykład kosz jednodniowych kurcząt, z którymi leci na Nową Gwineę. Taki prowiant się nie zepsuje, a jest wręcz rozwojowy (przepraszam wegan i wegetarian). „Dalsze przygody młodego podróżnika” to jedna z nielicznych książek o „egzotyce”, którą można czytać bez wyrzutów sumienia.

Dalsze przygody młodego podróżnika